W październiku, w celach integracyjnych odbyła się wycieczka szkolna. Osiągnęliśmy swój cel – wyjechaliśmy na Słowację. W wyprawie wzięły udział cztery klasy: III A, IIIB, IIIC i IIID oraz 5 nauczycieli.
Odjazd zaplanowany był na godzinę 7:45. Już o 7:30 prawie wszyscy uczestnicy zebrali się na przyszkolnym parkingu. Niestety, a może i na szczęście niespodzianek nie zabrakło już na samym początku. Z Ursusa wyjechaliśmy dopiero o 9:45, ponieważ przyjazd z Torwaru (gdzie sprawdzano stan techniczny autokaru) zajął kierowcy dwie godziny. Dobre jest to, że w miłej atmosferze dwie godziny minęły niczym 30 minut. Mimo to wiele osób zwątpiło w przyjazd autokaru. Inni planowali bunt, ale zostali też tacy, którym myśl spełniającego się marzenia, zamydliła oczy i chyba nie zauważyli zwłoki w planowanym odjeździe. Smutek zamienił się w uśmiech, gdy ujrzeliśmy ledwo mieszczącą się na parkingu dwupiętrową „bestię”. Jako zgrana grupa w miarę szybko znaleźliśmy się w pojeździe.
Podróż trwała ok. 10 godzin. Ok. 19:00 przekroczyliśmy granicę, a o 20:00 byliśmy już w Dolnym Kubinie, na terenie ośrodka. Z niecierpliwością wybiegliśmy z autokaru, a tu… wielkie rozczarowanie. Wymarzony hotel, okazał się kilkunastoma pokojami w internacie. Wpierw udaliśmy się na stołówkę. Zjedliśmy obiadokolację i zaczęło się przydzielanie pokoi oraz wybieranie współlokatorów. Mogłoby się wydawać, że przecież takie rzeczy robi się przed wyjazdem. Owszem, zrobiliśmy, lecz tu pojawiło się kolejne rozczarowanie. Czteroosobowe pokoje typu studio (2 po 2), okazały się pięcioosobowymi typu studio, z tym, że w układzie (3 i 2). Wszystkie plany się pokrzyżowały. Zaczęliśmy dobierać się od początku. Zdecydowana większość nie była zadowolona z zaistniałej sytuacji.
Otrzymaliśmy klucze. Jeszcze tutaj mieliśmy nadzieję, że zewnętrzny wygląd internatu nie musi świadczyć o wyglądzie wnętrz pokoi. Niestety, koszmar okazał się rzeczywistością. Pokoje były okropne. Trzy łóżeczka, długi dywan, biurko i 2 półki nad łóżkami. Na każdy pokój przypadało także jedno krzesło. Dwa takie pokoje połączone były łazienką. Te, za to gorsze od łazienek campingowych. Wszystko było brudne, odrażające, a do drzwi nie było zamków. Muszę także wspomnieć o początkowo żółtej wodzie i grzybie w jednym pokoju. Taki sam był również na korytarzu. Zajmowaliśmy dwa piętra. Większość z nas umieszczona została na ostatnim (czwartym). Parę osób zamieszkiwało piętro trzecie. Największym utrapieniem tego ośrodka były kołdry, za krótkie o 20 centymetrów i mnóstwo wstrętnych, wielkich pająków! Poza tym do wszystkiego dało się przyzwyczaić.
Pierwsza noc nie należała do najlepszych. Na szczęście udało się przeżyć. W tym momencie, jedyne co poprawiało mi humor to piękny krajobraz za oknem – cudowny widok zakręcającej rzeki, ozdobionej wspaniałym, górzystym terenem.
Śniadanie zaplanowane było na godzinę 8:00. Trzydzieści minut przed czasem wszyscy byli gotowi, więc mieliśmy chwilę dla siebie. Po każdym śniadaniu zapoznawani byliśmy z planem dnia. Pierwszy dzień to wycieczka w góry, zwiedzanie zamku, a później zakupy w sklepie. Wyruszyliśmy ok. 9:15. We „wspinaczce” towarzyszyło nam bardzo męczące słońce. Po 3 godzinach, z trudem doszliśmy na planowaną wysokość. Zejść byśmy nie zdążyli, dlatego przyjechał po nas autokar i wróciliśmy do ośrodka. Zjedliśmy obiad, po czym pojechaliśmy do zamku. Mimo bardzo długiej historii, wyglądał na nienaruszony. Po powrocie i kolacji, czas został zagospodarowany na rozrywki na hali sportowej. Hala była duża i nadająca się do koszykówki, unihokeja i piłki nożnej. Prawie wszyscy uczestniczyli w grach. Ci, co nie chcieli, zostali w pokojach. Większość z nas zasnęła ok. 23:00.
Ta noc była już lepsza. Wszyscy przyzwyczaili się do panujących warunków. Znowu śniadanie o 8:00, a plan dnia na środę to zwiedzanie jaskini stalagmitowo-stalagnatowej, a potem kąpiel w basenach termalnych! Jaskinia była fascynująca. Wielu z nas miało ochotę polizać te skały. Wyglądały na takie soczyste… Po zwiedzaniu jaskini dostaliśmy suchy prowiant. Około 15:00 byliśmy w basenach. W wodzie wspaniale. Kąpiel na powietrzu przy temperaturze ok. 12 stopni. Rozkosz nie do opisania. Do dyspozycji był również basen z zimną wodą. Tam nie dało się ustać w miejscu. Do ośrodka wróciliśmy około 17-18, zjedliśmy kolację i pojechaliśmy do miejscowego klubu, na dyskotekę. Wróciwszy o 23:00, spać położyliśmy się mniej więcej po godzinie.
W czwartek, po śniadaniu dowiedzieliśmy się o planie kolejnej wycieczki w góry. Tym razem wjechaliśmy kolejką linową. Widoki były wspaniałe. Po wjeździe, spacerem zeszliśmy w dół. Marsz trwał około 120 minut. Następnie wróciliśmy na obiad. Po nim mieliśmy już znacznie więcej czasu dla siebie. Ok. 17.00 pojechaliśmy do Tesco. Obkupiliśmy się prowiantem na podróż oraz kalorycznymi pamiątkami ze Słowacji. Po zakupach mieliśmy przyszykowane ognisko. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Gdy jedna integrowała się przy ogniu, druga uczestniczyła w rozgrywkach sportowych. I odwrotnie. Było nam bardzo przykro, z myślą, że to ostatni wspólny wieczór.
W piątek wyjechaliśmy przed dziesiątą. Podróż trwała prawie tyle samo czasu, co w drugą stronę. Na 19 byliśmy w domu. Tłum rodziców już czekał na swoje pociechy. Smutno było rozchodzić się do domów po tak udanej wycieczce. Dla mnie i moich kolegów to niezapomniane chwile. Korzyści, jakie wynieśliśmy z tej wycieczki, to całkowita integracja, nauka historii powszechnej i znajomość klimatu i ukształtowania powierzchni terenów słowackich. Niektórzy mieli szansę wysłuchania dwóch rozdziałów „Małego Księcia”, a inni wybrani poznali znaczenie powiedzeń: „klituś- bajduś” i „koszałki - opałki”.
Byliśmy w rękach bardzo miłej, przyjaznej, zawsze skorej do pomocy opieki. Pragnę także wspomnieć i pozdrowić naszego organizatora – Pana Wojtka i kierowcę – Pana Darka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz