Pieśń o dresie Rolandzie

Szedł tedy Roland z kompanami swemi, którzy w srebrne dresy przyodziani byli. Prawili oni między sobą o soczkach Tymbark, których skonsumowanie było im dane wcześniej. Barczysty był to mąż, co z siłki i koksu wynikło. Równie bitnego i odważnego próżno szukać w całym blokowisku. I kiedy tak szli, usłyszeli znajomy głos:
- Te, Roland!... - w tym miejscu padło niemało obleśnych wyrażeń, których brzmienie słuchacza uszom przyoszczędzę.
Krzyknął tu Ganelon, w otoczeniu ziomków swoich idący - największy Rolanda wróg. Znali się od czasów żakowskich, gdy niegdyś poróżnili się o miejsce w piaskownicy. Teraz nasz bohater, resztą umysłu swego, który się po dawce sterydów ledwie ostał, pojął, że owej obelgi płazem puścić nie wolno, jak na dresa przystało.
Wnet poczęli (Roland i drużyna) do ataku się szykować. Twarze spłonęły im kolorem buraczanym, wydali okrzyk bitewny:
- Jadziem! I ruszyli z natarciem, mężni i piękni, jak konie w galopie, czy jak zimny browar dobrym meczem poprzedzon. Pierw starli się Zenek, syn hydraulika, rolandowy giermek w odzieniu z Croppa i Marian, goryl Ganelona. Drugi z nich niesamowity zamach prawą ręką powziął, pięść jego przecięła powietrze jak nóż chleb w reklamie Delmy. Ale na nic się to zdało! Zenon, nie od parady łeb miał, toteż uprzedzając nadchodzący cios oponenta swego z bańki mu walnął. Tamten padł jak gromem porażony, klnąć w głębi swej duszy nieszczęsnej. Pierwsze starcie na korzyść drużyny Rolanda.
- O! Oo! - zdziwił się Ganelon, któremu szkoła ponadpodstawowa obcą była.
Nagle zauważył, że jego śmiertelny wróg naciera na niego. Roland wrażenie błędnego rycerza mroków średniowiecza sprawiał. Kaptur w bluzie powiewał na wietrze dumnie i gniewnie niczym chorągiew, a tupot nowych adidasków wydawał się być tętenem kopyt końskich na bitwie.
Bohater rzucił się, jak dzika bestia rzuca się na swoje ofiary po długim okresie głodu. Ciosy zadawał szybkie i mocne. Ależ zdumiewają się wszyscy, bo o to Ganelon, silną gardą swoją odgradza się od rywala. Już jako młodzian złom zbierał i szlify mięśniowo-pakerskie zdobywał.
I oto oczom gapiów ukazuje się widok Ganelona na ziemię upadającego, niczym Ryszard Kalisz w meczu piłkarskim Gwiazdy TVN-u - Sejm RP. Na nic zdały się lata pracy, bo oto honor i męstwo Rolanda plony zbiera obfite.
Bitwa ustała, zwycięzcy wyłonieni. Pokonani uciekają z pola walki, przyspieszają, usłyszeli tłumiony krzyk: "Psy jadą". W glorii chwały odeszli roześmiani Roland i jego towarzysze. Tak toczyły się niejednokrotnie losy rycerzy blokowisk...
K.S.

1 komentarz:

  1. Szuuu...naprawdę jesteś wielki ;P
    Ten współczesny Roland, to dzisiejszy ideał mężczyzny ;P xP

    OdpowiedzUsuń